Śmieszna sytuacja.
Wchodzę do sklepu motoryzacyjnego który prowadzi znajomy i od wejścia słyszę donośne głosy żwawej rozmowy. Witam się i słucham o co tyle larma?
– … no i mówi żeby stanąć bo tutaj to mają takie dobre, a potem tego nie ma.
– Albo wiecznie żeby na kawę stanąć, potem będzie znowu że sikać się chce!
I już wiem!
Kolega wybierał się z żonką w dłuższą trasę, z resztą jak widać nie jako jedyny, i wymieniają się spostrzeżeniami na temat tego jak całkowicie różne są podejścia do podróży (zwłaszcza ich i ich małżonek).
Sam lubię wybrać się tak żeby robić jak najmniej postojów w czasie trasy. Jeśli nie jest to wyprawa po pięknym wybrzeżu Chorwacji, wolę jechać do końca wachy albo mojego. Kiedy wsiadam w auto, jedynym powodem dla którego zatrzymuje się jest konieczność zatankowania gazu (przeklętą butla mini…). Tak bez problemu nawet na Kaszuby mogę zajechać bez pauzy albo maks z jedną.
Podobnie sytuacja wyglądała kiedy pracowałem jako kierowca busa. Jak wyjechałem rano, jedynymi postojami były albo te u klienta, albo drzemki w razie kryzysu.
Bo po prostu cieszę się jazdą. Jej ciągłością. Nawet jak jest to przepychanie się przez miasto na trzecim biegu, nie jest to ciągłe wysiadanie i wsiadanie co 20km. Dodatkowo kiedy stoję „bo coś”, boli mnie jak wyprzedzają mnie ponownie wszystkie powolniaki których wyprzedzałem przez ostatnie 50km. Dostaje depresji jak widzę te Wartburgi, Fabie sedan i Żuki które znowu obok mnie jadą a ja wiem że z dużym prawdopodobieństwem, znowu utknę w korku za nimi.
Jeśli zaś rozmawiamy o samym tankowaniu, tak jak wspomniałem, leję zawsze do pełna. Nie jest problemem dla mnie sama czynność, ale to że zazwyczaj nie ma dla niej czasu. Poza tym zawsze w razie nagłej potrzeby, jestem po prostu gotowy na wszystko (bonus za to że na Śląsku jest chyba najtańsze paliwo w Polsce). Więc nie rozumiem ludzi którzy co chwilkę jeżdżą na zlewkach za 50zł. Skoro i tak przez miesiąc ten pełny bak wypalą. Wiem że są uczniowie i inni którzy liczą każdy grosz. Ale jeśli ktoś autem dojeżdża do pracy codziennie, wie mniej więcej ile jeździ i że nie jest to 50km tygodniowo, dlaczego potem szuka na komendę księgowego (kontrolka) stacji co chwilę? Marnując swój czas i paliwo na dojazdy.
Jedzenie i kawka to kolejny przykład. Zaopatrzyć się w zapas i sru w drogę! Kawkę faktycznie kupuje przy okazji tankowania które i tak jest wymagane (bardzo lubię Orlenowską kawę!) ale wszystko inne mam ze sobą albo staram się mieć.
Co innego jest w sytuacji kiedy ostatnio jechałem sobie na Kaszuby dla własnego widzimisię. Droga sama w sobie była dla mnie celem i przyjemnością. Wsiadłem do Buczka w piątkowo-sobotią noc, zrobiłem 1300km i wróciłem w Niedzielę popołudniu. Jednak najczęściej wyjazd jest koniecznością i czynnością konieczną. Dlatego w teorii wszyscy starają się dojechać wszędzie jak najszybciej. Chcą „zmarnować” tego czasu za kółkiem jak najmniej. Wtedy właśnie takie drobne optymalizacje nadają temu sens.
Dlatego nie ma lipy! Trzeba mieć pęcherz ze stali, wóz przed wyjazdem zalać do pełna i ruszać. Żeby na koniec nie usłyszeć tego co kolega od swojej żony.
– Dlaczego nam tak długo zeszło!?
„Więc nie rozumiem ludzi którzy co chwilkę jeżdżą na zlewkach za 50zł.”
Fura lżejsza – osiągi lepsze 😉
No tak! 😀 z dzieckiem w foteliku i zakupami na zadku, trzeba gdzie indziej szukać oszczędności 😛
Ja jeżdżę Warszawa – Finlandia przez kraje bałtyckie. Lubię trasę, słucham audiobooków, audycji i rekolekcji o. Szustaka. Przerwy robię co granica plus na Łotwie nad morzem 🙂
A kawa w termosie 🙂 Najlepsza własna 🙂
Chciałbym się odnieść do kwestii dolewania po trochę co jakiś czas i wyjaśnić dlaczego według mnie ma to sens. 🙂
Otóż podliczyłem sobie któregoś razu ile miesięcznie wydaję łącznie na paliwo i od następnego miesiąca postanowiłem zalać po prostu do pełna raz i drugi. Efektem mojego eksperymentu było to, że finalnie wypaliłem i tak jeszcze więcej benzyny niż zwykle bo:
– jak się ma opór wachy w baku to dużo łatwiej jest „To tu podskoczę, a tam podjadę, bo w sumie po co iść, albo jechać komunikacją i tak mam sporo wachy to po co będę lazł ” i tak dalej i tak dalej. Dzięki temu wyjarałem spory nadmiar paliwa tylko z powodu własnego lenistwa, bo świat by się nie zawalił, gdybym pewne sprawy załatwił tak jak zwykle ucinając sobie spacer, albo wycieczkę ZKMową.
Dlatego też dolewanie sprawia, że używam samochodu wtedy, kiedy to naprawdę ma sens i dzięki temu nie palę wachy bez sensu. A różnicę można wykorzystać np. na jakąś przejażdżkę dla przyjemności.
PS: Poza tym lubię zapach benzyny o poranku, przy tankowaniu 🙂
No cóż. Jeśli ktoś potrzebuje takiego bata nad głową, strażnika samodyscypliny, niech tak będzie 😉 Ale, zapewne, jaki świadom user, przed wyjazdem jedziesz na stację a nie walisz na szała „bo jakoś to bedzie” 😉
Masz rację Beboku, przed planowaną trasą leję pod kurek 🙂
Potrzebuję bata, ponieważ mój stary trup daje mi tyle radości, że mógłbym jeździć bez przerwy. Nawet bez sensu po mieście co i tak czasem wieczorami czynię 🙂
Dla mnie nie ma trasy bez hot-doga za stacji. To obowiązek. Rytuał. A jak ostatnio dostałem w bułce grahamce i zorientowałem się dopiero po ruszeniu w dalszą drogę, to gromy świszczały.