Jesień i zima to na swój sposób wstrętny czas. Z jednej strony cudownie jest wydurniać się na placach i bocznych drogach (zwłaszcza od kiedy mieszkam na Podkarpaciu). Z drugiej, kiedy wychodzę do garażu i zaczynam jakąś pracę i jeśli nie jest to 10 rano, nachodzi mnie swojego rodzaju dyskomfort.
Bo wiecie…
Niby 16 normalny czas. W lecie o tej porze jak się dopiero kończy robotę, to w głowie jest plan na cały piękny dzień! Tyle rzeczy do zrobienia, pomysłów na dziś i jutro!
Tymczasem w porze jesienno-zimowej, nieważne co robisz, masz wrażenie że jest noc.
Kiedy jeździłem z robotą po UK i musiałem serwisować instalacje przy domach, czułem ogromny dyskomfort! Z jednej strony świadomość mówi:
Przecież to dopiero tea time! Wbijaj, przedstawiaj się i rób robotę.
Na co rzeczywistość witała mnie tak że co druga housewife czy inna emerytka, już wychodziło przygotowana jakbym dzwonkiem wyrwał ją z drogi do wyra!
Identycznie wygląda sprawa przykładowo dzisiaj. Cudowna sobota, lekkie i rześkie pięć stopni w plusie na dworze. Wychodzę, kręcę koła, zaciski.
Ale jednak jest ten jakiś wewnętrzny dyskomfort kiedy grasz instrumental młotem na tarczy która nie chce zejść.
Ale poszło gładko, dosłownie kilka strzałów. Auto ostatecznie jest nowe i były to jeszcze fabryczne tarcze.
Dla mojego busika-kusika wszystko co najlepsze. Wskoczyły nowe tarcze Brembo i Green Stuff od EBC. Zaraz idę je docierać i zobaczymy za jakiś czas, jak to gra!